Droga wpada do Bukaresztu i nagle zamiast autostrady mamy promenadę, zero oznaczeń jak jechać dalej. Około drugiej w nocy na kolejnym skrzyżowaniu poddaję się, i atakują czarne BMW które podjechało za mną do skrzyżowania. W środku telewizor, łańcuchy i sympatyczny, ogolony na łyso "dres", który a. jest sympatyczny, b. zna angielski w stopniu spokojnie wystarczającym do komunikacji, c. zna drogę i przez następne pół godziny pilotuje nas przez miasto. W końcu jakąś drogą wyglądającą na coś przez pola kukurydzy / wysypisko docieramy na autostradę w kierunku Morza Czarnego. Na pierwszym parkingu zasypiam, o piątej rano ruszamy dalej